Chciałam jeszcze raz w tym roku zobaczyć zimę. Taką prawdziwą – z mrozem, ośnieżonymi drzewami i śniegiem skrzypiącym pod stopami. A patrząc na prognozy pogody, na takie warunki mogłam liczyć tylko i wyłącznie w górach i to tych najwyższych. Za cel mojej wędrówki obrałam polskie Tatry, a konkretnie Morskie Oko.
Nie mam wątpliwości, że trasa z parkingu przy Polanicy Białczańskiej do Morskiego Oka jest jedną z najpopularniejszych i najbardziej obleganych tras nie tylko w Tatrach, ale i we wszystkich polskich górach. Codziennie przewija się tędy kilka tysięcy ludzi. Dla jednych Morskie Oko jest celem samym w sobie. Dla innych tylko przystankiem czy też punktem startowym do rozpoczęcia wędrówki „w prawdziwe góry” – do Doliny Pięciu Stawów przez Szpiglasowy Wierch, na Rysy przez Czarny Staw lub na Mnicha. To tylko lub aż 9 kilometrów. 9 kilometrów, które każdy interpretuje inaczej. Dla jednych jest to przykry obowiązek, dla innych dobra zabawa. Jedni robią wszystko, by jak najmniej się zmęczyć podróżą i korzystają z usług fasiągów, inni też docierają na miejsce ale pieszo na własnych nogach i z uśmiechem na ustach. Ci pierwsi nazywani są wczasowiczami czy też stonką turystyczną, Ci drudzy górołazami lub prawdziwymi turystami. Jedni na drugich marudzą, gdyż taka jest nasza ludzka natura.
Morskie Oko – wszystko dla ludzi
Można nie wiedzieć, że w Polsce znajduje się środek Europy, można nie wiedzieć, gdzie leżą Serniki albo w której części Polski szukać najniżej położonego w naszym kraju punktu, jednak o Morskim Oku słyszał niemal każdy. Od małego dziecka, po najstarszą osobę w kraju. Ponoć 30% turystów przybywających do Zakopanego obiera sobie za cel wycieczki właśnie Morskie Oko.
Delikatnie mówiąc, mam ambiwalentne uczucia, co do tej trasy. Głównie jej nienawidzę. Za odległość – iść 9 kilometrów, i to głównie szosą asfaltową, pod górę, tylko po to, by dostać się na szlak. Uważam to za absurdalne. Dodatkowo moją frustrację wzmacniają co chwilę przejeżdżające obok mnie samochody z uprawnieniami, które pozwalają im jechać tam, gdzie inni muszą iść. Za ilość ludzi – miejsca na parkingu znikają już od 5 rano, a busy przyjeżdżają co chwila z Zakopanego dosłownie pękają w szwach. Za buractwo – wrzeszczące dzieci, bumboxy, rzucanie niedopałków i papierków po gumach na ziemię czy outdoorową ubikację. Z drugiej strony są zapierające dech w piersiach widoki, łatwa trasa i szarlotka w schronisku.
Morskie Oko – historia prawdziwa
Morsie Oko to największe jezioro tatrzańskie pochodzenia lodowcowego – jedyne w Polsce, w którym naturalnie występują ryby – pstrągi. Między innymi dlatego obowiązuje tu zakaz kąpieli. Z samym jeziorem zaś związane są liczne legendy np. ta o rzekomym połączeniu Morskiego Oka z Adriatykiem, o czym miały świadczyć wyrzucane na brzeg fragmenty statków czy szkatuły z kosztownościami (co potwierdza, że w każdej legendzie jest cień prawdy, gdyż w XIX i początkach XX wieku po tafli jeziora faktycznie pływały łódki) lub ta o zatopionym mieście.
Początki szlaku do Morskiego Oka – w przeszłości zwanego Rybim Stawem czy Zieloną Wodą – są tak stare, jak stara jest historia eksploracji Tatr, czyli najstarsi górale już nie pamiętają, kiedy dokładnie wytyczono ten szlak. Wiadomo, że już w średniowieczu do jeziora pod Mięguszowieckimi Szczytami docierały osoby nawet niezbyt zaawansowane w turystyce kwalifikowanej. W owym czasie była to zawrotna liczba 10-12 osób rocznie. Pierwszy opis szlaku oraz samego Morskiego Oka ukazał się w 1815 r. i był autorstwa Stanisława Staszica. Kolejnym potwierdzeniem niewątpliwych uroków tego miejsca jest informacja zawarta w bogato ilustrowanym albumie pokazującym piękno Austro-Węgier pod tytułem „Sto obrazów natury ziem ojczystych”, Wiedeń 1865.
W XIX wieku dobra zakopiańskie, w skład których wchodziło część Tatr, a szczególnie perła w ich koronie – Morskie Oko, były traktowane jako narodową świętością, a przede wszystkim jako niezwykle urokliwe miejsce. Tę narodową świętość należy wziąć w cudzysłów, bo przecież w owym czasie Polska jako samodzielne państwo nie istniało. Dobra zakopiańskie w owym czasie były w rękach wrocławskiego przedsiębiorcy Magnusa Peltz’a. Panu Peltz’owi było jednak bliżej do sarmackiej rozrzutności niż protestanckiego poukładania, w wyniku czego jego finanse przedstawiały obraz nędzy i rozpaczy, a część majątku trafiła na licytację. Wygrał ją żydowski przedsiębiorca z Nowego Targu – Jacob Goldfinger. Towarzystwo Tatrzańskie wpadło w totalny popłoch i stanęło do walki, licytację udało się unieważnić. Przedsiębiorca jednak nie zrezygnował i przystąpił do drugiej licytacji. Jego przeciwnikami byli: Towarzystwo Tatrzańskie występujące jako Towarzystwo Ochrony Tatr Polskich, pruski hrabia Christian Hohenlohe oraz Polak Władysław Zamoyski. Po zaciętym boju zwycięzcą okazał się ten ostatni. Hrabia Hohenlohe nie złożył jednak broni i starał się udowodnić przynależność Morskiego Oka do Jaworzyny Spiskiej (dzisiejsza Jaworzyna Tatrzańska). Spór nabrał ogromnej mocy i był rozstrzygany przez Międzynarodowy Komitet, w którym jedną stroną były Węgry – jako państwo, a po drugiej stronie Polska… dalej przebywająca pod zaborem austriackim. Batalia trwała na wielu frontach, a jeden z nich możemy podziwiać po dziś dzień – jest to asfaltowa droga prowadząca od Kuźnic do schroniska. Wybudowana została przez Zamoyskiego, który w ten sposób chciał udowodnić przynależność jeziora do Zakopanego – wskazując ową drogę jako jedyne bezpośrednie dojście. Spór został rozstrzygnięty na korzyść Polski i Zamoyskiego w dniu, w który droga została oficjalnie otwarta, czyli 13 września 1902 roku, a bohaterem narodowym został prawnik – Oswald Balzer, którego imię nosi współcześnie szlak prowadzący z Zakopanego do Morskiego Oka. Od tego czasu samochody mogły dojeżdżać pod samo schronisko, parkowano po obu stronach drogi, a w latach 1927-31 na trasie Łysa Polana – Morskie Oko odbywał się wyścig samochodowy – zwany Wyścigiem Tatrzańskim. Swobodne kursowanie pojazdów prywatnych zostało zakazane w 1988 roku ze względu na fatalny stan drogi – liczne obrywy, spadające drzewa i dobro okolicznych zwierząt. Dzisiaj do Morskiego Oka możemy dotrzeć przede wszystkim pieszo, na drugim miejscu są zaprzęgi konne, a na trzecim dostępne tylko dla wybranych uprzywilejowane samochody.
Jest jeszcze jedna ciekawostka związana z Morskim Okiem. Otóż ponoć podczas jednej (z dwóch) powojennych wizyt w swojej ojczyźnie Wanda Dynowska symbolicznie łączy Polskę z Indiami wlewając do tatrzańskiego jeziora wodę z Gangesu.
Którędy do Morskiego Oka?
Generalnie cały czas prosto, jak prowadzi droga. Od parkingu w Polanicy Białczańskiej do celu, jakim jest Morskie Oko, mamy około dwóch i pół godziny marszu szlakiem zwanym Drogą Oswalda Balzera. Zanim jednak rozpoczniemy naszą wędrówkę musimy kupić bilet, umożliwiający wstęp do Tatrzańskiego Parku Narodowego. Dalej nasza wędrówka zaczyna się łagodnie – droga nieco tylko wznosi się i w zasadzie nie opada w dół, co jest bardzo komfortowe. Do wyboru mamy dwie drogi : „normalną”, która prowadzi cały czas asfaltem lub „skrótową”, czyli korzystającą z 3 przygotowanych skrótów i częściowo omijającą asfalt. Wysiłek, jaki podejmują setki tysięcy turystów, by tu dotrzeć zawsze jest wynagradzany – z tarasu schroniska roztacza się imponujący wręcz widok na majestatyczny kocioł Morskiego Oka ze strzelistymi skałami.
Morskie Oko zimą
Trasa do jeziora nie różni się zbytnią latem i zimą. Droga jest tak samo męcząca – latem jesteśmy narażeni na niemiłosierny upał, zimą na lód i zimno. Ubrać należy się odpowiednio do pogody, a najlepiej na cebulkę, by w razie czego móc coś dołożyć lub odrzucić. Zimą musimy jednak pamiętać cały czas o prawdopodobnym zagrożeniu lawinowym, szczególnie przy końcowym odcinku trasy między Polaną Włosienica a Żlebem Żandarmerii. Uważać musimy też kierując nasze kroki ku skrótom, te z racji większego nachylenia, mogą być bardziej oblodzone i śliskie. Dodatkowo dojście do pozostałych szlaków – do Czarnego Stawu czy jeszcze wyżej będzie wymagać od nas użycia specjalistycznego sprzętu, a na pewno raków. Zimą czekają na nas imponujące widoki i (prawdopodobnie) zamarznięta tafla jeziora. Ja bym odradzała wędrówki przez środek Morskiego Oka na drugą stronę, ale śmiałków nie brakuje. Zimą jest też potencjalnie mniej ludzi zarówno na szlaku, jak i w schronisku, o ile nie planujecie posiłku w szczycie obiadowym oraz o ile nie zaplanowaliście wędrówki na weekend, w którym w Zakopanem odbywa się konkurs skoków narciarskich czy inna masowa impreza. Nam mimo sporej ilości chętnych udało się zjeść obiad w schronisku – smażony ser z ziemniakami i surówką oraz szarlotkę na deser. Gorącą herbatę mieliśmy własną.
Cóż, Morskie Oko to miejsce bliskie sercu każdego Polaka. Rozpalają nas wspomnienia zwalający z nóg widoków, dzikich tłumów, rozmowy o sytuacji koni z zaprzęgów czy też ranking tatrzańskich szarlotek. To miejsce, w którym trzeba być choć raz w życiu. Dla mnie to miejsce, z którym mam bardzo miłe wspomnienia i na pewno jeszcze kiedyś tu wrócę!