Zazwyczaj pokazuję wam miejsca, do których warto zajrzeć. Często są usytuowane nieco na uboczu, poza głównymi szlakami. Dzisiaj jednak post będzie opowiadał o moich podróżach nieco od kuchni. Będzie zawierał kilka rad, dzięki którym możecie uniknąć podróżniczych wpadek i rozczarowań. Oczywiście popełnianie błędów jest fajne, bo możemy się na tej podstawie uczyć nowych rzeczy, ale lepiej żeby błędy popełniali inni, a my żebyśmy czerpali z ich nauczki wiedzę, w końcu po co wywarzać otwartych drzwi? Zapraszam was zatem na przegląd historii, w których zdecydowanie coś poszło źle.
Podróżnicze wpadki i jak ich uniknąć: nie ufaj prognozom pogody w aplikacjach
Nie wiem, jak wy, ale ja zawsze lubię wiedzieć jaka będzie pogoda. Ułatwia to spakowanie bagażu, chociaż oczywiście trzeba brać poprawki na kapryśność pogody i zmiany klimatyczne. Jadąc gdzieś zawsze sprawdzam długo i krótko terminową prognozę pogody. Oglądam ją na kilku różnych stronach internetowych, aplikacjach i stacjach telewizyjnych, gdyż zazwyczaj każda z nich ma swoje zdanie i prognozy te wcale się nie pokrywają. W moim przypadku, zazwyczaj, jest tak, że jak prognozują słońce to będzie deszcz i odwrotnie. Chociaż zdarzają się wyjątki. Czasami mój telefon w danej chwili pokazuje, że jest słońce, a ja stoję pod parasolem, gdyż właśnie pada deszcz. Tak też było pewnego razu. Wybrałam się na listopadowy weekend w Bieszczady. Liczyłam na piękną złotą jesień i czerwone połoniny. Wyszło trochę inaczej – w drodze na Tarnicę zaczął padać śnieg. Idąc dalej na Halicz, wzmógł się wiatr, a śnieg zamienił się w lodową burzę. Padający śnieg natychmiast zamarzał na plecakach, kurtkach, czapkach i rękawiczkach, dodatkowo zmniejszając widoczność do minimum. Nie były to najlepsze warunki pogodowe do górskich wypraw i pewnie w innych okolicznościach i innych górach szybko bym zrezygnowała z dalszej drogi. Jednak ubraniowo byłam przygotowana na takie warunki, moja kondycja była całkiem dobra, a trasa, którą się poruszałam dobrze znana. Morał z tego taki idąc w góry bądźcie przygotowani na wszystko od palącego słońca, po siarczysty mróz. Sprawdźcie dziesięć razy czy na pewno wszystko spakowaliście do plecaka i czy na pewno macie siły na przejście zaplanowanej trasy i ewentualne warianty ucieczki.
Podróżnicze wpadki i jak ich uniknąć: przewodniki kłamią
A może nie tyle kłamią, co się często dezaktualizują, ale po kolei. Często w przewodnikach, na portalach internetowych czy blogach podróżniczych możecie znaleźć informacje o miejscach, które w danym regionie trzeba zobaczyć. Takie must see każdego regionu. W jednym z przewodników po Pomorzu wyczytałam, że trzeba koniecznie zobaczyć pewien pałac i przylegający do niego park pałacowy. Byłam akurat w pobliżu, to jadę! Na miejscu okazało się, że te krzaczory, które chwile wcześniej wykorzystałam jako toaletę, to właśnie ten park pałacowy, a ta góra kamieni, z przyczepioną karteczką „na sprzedaż” to właśnie pałac. Cóż wiele „zabytków” w naszym kraju dzieli podobny los. Najpierw trafiają jako obiekty pięknie zachowane do przewodników, z czasem tracą swój blask, jeśli nie znajdzie się dobra dusza, która je uratuje. Parki pałacowe dziczeją, budynki tracą dachy, a siła natury robi resztę. Na koniec otrzymują tabliczkę „na sprzedaż” – zdziwilibyście się ile młynów, stodół, pałaców w Polsce spotkał taki los.
Inna sytuacja miała miejsce na Mazurach, wyczytałam, że w środku lasu jest położony prywatny skansen i muzeum artysty. Opis interesujący, zdjęcia ładne, to jadę. Droga nie należała do najprzyjemniejszych – polna, pełna dziur, kamieni, ale za to malowniczo przez las. Nie tknęło mnie nic, nawet wtedy kiedy byłam jednym podróżnym na tym dukcie. Dotarłam na miejsce, a tam okazało się, że muzeum i skansen owszem są: składają się z dwóch chałup, z których jedna to szachulcowa stodoła, a druga to karczma i hotelik z obrazami właściciela na ścianach. Ze zwiedzania nici, ale przynajmniej się najadłam.
W Puńsku zaś byłam w sklepie, który był muzeum, albo w muzeum, które robiło za sklep. W każdym razie podczas odpustu z okazji święta Matki Boskiej Zielnej, naprzeciwko kościoła zobaczyłam wielki napis „Muzeum”, a działa on na mnie, jak lep na muchy więc czym prędzej się tam udałam. Kupiłam bilet i zaczęłam oglądać wnętrza i eksponaty. Oglądam, chodzę i w pewnym momencie stwierdzam, że jednak coś jest nie tak. Do każdej rzeczy przyczepiona jest karteczka z numerem, jednak nie jest to numer katalogowy, a…. zwykła cena! W tym właśnie muzeum wszystkie eksponaty były więc na sprzedaż. Byliście kiedyś w sklepie, do którego żeby wejść trzeba było zapłacić? Nie? To zapraszam do Puńska!
Morał następujący: papierowe przewodniki pisane były często dawno temu i wiedza tam zawarta mogła się zdezaktualizować, dlatego zanim wybierzecie się w jakieś miejsce sprawdźcie też informacje o nim w innych źródłach.
Podróżnicze wpadki i jak ich uniknąć: informacje turystyczne się mylą lub posiadają nieaktualne informacje, czyli o problemach noclegowych
Tak wiem, powtarzam wam, że informacje turystyczne warto odwiedzać, gdyż możecie tam znaleźć wiele przydatnych wiadomości, w tym darmowe materiały dotyczące danego regionu i odpowiedzi na większość waszych pytań: gdzie spać, gdzie zjeść i co zobaczyć. Uzyskane tam informacje zazwyczaj są bardzo pomocne. Jednak są wyjątki. Zdarza się, że w IT pracuje właściwy człowiek na właściwym miejscu, ale dużo częściej występuje sytuacja, w której zastaniemy tam osobę „na zastępstwo”, „nową” lub po prostu nieco znudzoną siedzeniem w miejscu, które ktoś odwiedza raz na kilka dni. A zdarza się tak głównie w mniejszych miejscowościach. Informacja, o której chciałam wam wspomnieć okazała się pół na pół. Pani pokazała mi unikatowy kościółek z barokowym ołtarzem, ale podała też adresy pół namiotowych, które już nie istnieją. Podobnie było w innej IT, w której dostałam katalog z adresami pół namiotowych. Przybywam wieczorem pod taki adres, zmęczona i zgrzana po całodziennym zwiedzaniu, a tu wita mnie stado szczekających psów i Pani, która twierdzi, że tak jeszcze na początku sezonu prowadziła pole namiotowe, ale jej się odwidziało i już tego nie robi.
W innej sytuacji znalazłam się na Suwalszczyźnie. Będąc tam znalazłam pole, na którym się nie zatrzymałam, ale zapisałam „na przyszłość”. Był to większy ośrodek PTTK, który łączył domki letniskowe z polem namiotowym. W kolejnym roku dotarłam na Suwalszczyznę późną nocą i pojechałam pod znany adres. Droga nie była łatwa – kręta i przez ciemny las, do tego nieco oddalona od głównej szosy. Po dotarciu okazało się, że ośrodek jest zamknięty na głucho, a na kolejny, być może „cywilizowany” nocleg mam szansę z drugiej strony jeziora. Co w takiej sytuacji? Cóż trzeba poszukać innego miejsca. Można się było rozłożyć pod bramą ów ośrodka, ale wolałam poszukać bardziej przyjaznego miejsca. Kiedy jest jeszcze jasno zazwyczaj pytam miejscowych o możliwość noclegu. Czasami uda mi się załatwić nocleg w naprawdę fajnym miejscu, jak noc spędzona pod mostami w Stańczykach czy nad brzegiem lokalnego jeziora. Zdarzają się jednak bardziej niekomfortowe sytuacje, jak szukanie noclegu do bardzo późnych godzin nocnych, kiedy w zasadzie lepiej przespać się w samochodzie niż dalej błądzić.
Moja rada dla was: adresy miejsc noclegowych sprawdzajcie dokładnie, najlepiej dwa raz i z dwóch różnych źródeł, jeśli nie chcecie przeżywać dodatkowego dreszczyku emocji i uniknąć takich sytuacji. No chyba, że je lubicie😊
Podróżnicze wpadki i jak ich uniknąć: sprawdzaj dokładnie adresy i godziny otwarcia miejsc, które chcesz zobaczyć
Sytuacja z mojego wyjazdu do Poznania. Postanowiłam, przy okazji uczestnictwa w konferencji, zwiedzić miasto. Wcześniej zrobiłam research i spisałam wszystkie miejsca, które chce zobaczyć – z godzinami otwarcia i adresami. Będąc rano w pociągu postanowiłam jeszcze raz przejrzeć zgromadzone dane i ułożyć je w jakąś trasę zwiedzania. Wchodziłam więc na strony miejsc, która chciała odwiedzić i jeszcze raz wszystko sprawdzałam. Tak znalazłam się na stronie internetowej Muzeum ICHOT Brama Poznania, na której widniał wielki napis: „przepraszamy w dniu dzisiejszym Muzeum nieczynne”. Nie zraziłam się, pomyślałam sobie: dobra mam inne plany więc luz. Tym innym planem była wizyta w Zagrodzie Bambrów. Jednak po dotarciu na Jeżyce, gdzie owa zagroda się mieści, zastałam zamknięte drzwi i wielki napis „na sprzedaż”. Cóż, okazało się, że Zagroda Bambrów nie równa się Muzeum Bambrów Poznańskich. Które nawiasem mówiąc odwiedziłam następnego dnia i polecam je całym serduchem. Trzecim miejscem, które chciałam zobaczyć w Poznaniu był rezerwat Morasko i jeziorka pometeorytowe. Kierunek i adres sprawdziłam na oko uznając, że koniec języka za przewodnika. Jechałam z Jeżyc i po drodze pytałam ludzi, jak się dokładnie dostać do jeziorek – niestety okazało się, że ten rezerwat nie jest tak popularny jak sądziłam i każdy mówił co innego. W końcu wsiadłam do odpowiedniej bimby i ostatecznie jest! Droga trochę, jak na kopiec Piłsudskiego w Krakowie.
Rada: jeśli nie lubicie błądzić i pytać ludzi, sprawdzajcie adresy dwa razy😊
Przyrodnicze wpadki i jak ich uniknąć: nieznajomość mapy szkodzi (tak samo, jak złe ustawienie trasy GPS) lub w ogóle nie posiadanie mapy
Czasami zamiast prostą drogą możecie dotrzeć, jak ja, do hotelu nieco okrężną i naprawdę nie byłoby w tym nic strasznego, bo przecież poznajemy przy tym kawał miasta, gdyby nie ciążąca walizka. Dodatkowo dzięki mapie możecie odnaleźć nowe drogi lub skróty. Tylko przy poruszaniu się samochodem trzeba uważać, żeby nie pomylić kierunków na rozwidleniu, gdyż wtedy zamiast skrótem możecie pojechać szlakiem turystycznym, który jest wąską polną drogą pełną dziur i kamieni, zdecydowanie nie przystosowaną do poruszania się po niej samochodów osobowych. Zwracajcie też uwagę na rodzaj zaznaczonych na mapie tras, gdyż mimo faktu, że do pewnej cerkwi w Bieszczadach prowadzą dwie dogi, to okazać się, może że jedna z nich, owszem jest, ale nie jest przystosowana do samochodów, a w zasadzie to nie jest przystosowana nawet dla pieszych z powodu braku mostu na rzece. Szkodzić może też złe, a raczej niezbyt właściwe ustawienie nawigacji GPS. Znacie to? Wstajecie sobie rano, pakujecie bagaże, wpisujecie trasę, Hołowczyc przelicza i jazda. Tylko po drodze coś nie tak, tereny jakoś tak coraz bardziej wiejskie, aż w końcu wjeżdżamy komuś na podwórko (autentyczna sytuacja podczas powrotu z czeskiej Pragi do Szklarskiej Poręby). Druga, teraz zabawna, sytuacja miała miejsce jadąc z Krynicy Zdrój do Warszawy. W swojej naiwności ustawiłam trasę krótką licząc, że szybciej będę w domu. Po drodze czekała mnie przeprawa przez trzy promy, nieplanowana wizyta w Niecieczy i jazda wąskimi dróżkami, gdzie dwa samochody mają ogromne trudności z minięciem się. A to wszystko oczywiście na minimalnej ilości paliwa. Jeszcze innym razem, a było to zanim opanowałam jazdę po Warszawie, ustawiłam adres szkoły, w której miałam pracować. GPS podał komunikat: „czy zgadzasz się na ustawienie celu podróży na ulicy obok”, kliknęłam, że tak, w końcu bagażu brak, a spacery są zdrowe. Później okazało się, że ta ulica obok to drugi koniec miasta. I kolejna historia – łącząca sprawdzanie adresów ze znajomością mapy. Otóż jadąc samochodem z Nowego Warpna do Puszczy Noteckiej, znalazłam nocleg. Na polu biwakowym Lasów Państwowych – wszystko pięknie, nad jeziorem, z niezbyt dobrą drogą, ale tym się nie zrażałam, jakoś to będzie. Wpisałam adres w nawigację i jadę. Trasa przebiega gładko, przez las, droga nie najlepsza, ale też nie najgorsza. I w pewnym momencie słyszę komunikat „jesteś na miejscu”. Zatrzymuję się, rozglądam, no pola biwakowego to tu nie ma, nawet nie ma jak zatrzymać samochodu. Patrzę więc na nawigację i trochę nie dowierzam. Otóż jestem nad brzegiem jeziora i to tego jeziora, nad którym owe pole biwakowe ma się znajdować. Jednak pinezka z polem znajduje się dokładnie po drugiej stronie jeziora niż jestem ja, a przez jezioro narysowana jest magiczna żółta linia. Cóż, może nawigacja uznała, że mój samochód, to samochód Pana Samochodzika:).
Podróżnicze wpadki i jak ich uniknąć: sprawdzajcie daty i godziny odjazdów waszych pociągów, autobusów i samolotów
Chociaż nigdy nie zdarzyło mi się pomylić przystanków, ani spóźnić się na samolot (to prawdopodobnie dlatego, że praktycznie z nich nie korzystam), to jednak parokrotnie uciekł mi pociąg. I w przypadku, gdy byłam studentem taka sytuacja w zasadzie mnie nie przerażała (wiecie 51% zniżki robi swoje), gdy jednak studentem przestałam być okazało się, że taki manewr to spore obciążenie dla budżetu. Ale do rzeczy. Kiedyś zakupiłam z wyprzedzeniem bilet z Katowic do Warszawy. Wszystko pięknie, jestem na dworcu wcześniej, sprawdzam tablicę odjazdów, a tam mojego pociągu nie ma. Nie zrażam się, idę do informacji, gdzie miła Pani informuje mnie, że mój pociąg odjechał, gdyż wczoraj była sezonowa zmiana rozkładu jazdy pociągów PKP.
Innym razem jechałam wcześnie rano do Krakowa oglądać mieszkania, przed moją dwuletnią wyprowadzką. Jechałam z tatą, samochodem na dworzec, mieliśmy zostawić samochód i dalej pojechać pociągiem. Coś mnie tknęło w okolicach Mostu Siekierkowskiego, jechaliśmy wolno, zatrzymując się na każdych światłach, a tu godzina odjazdu się zbliża. Zaczynam o to pytać tatę, a on na to, że myślał, że pociąg odjeżdża 30 minut później, niż faktycznie więc mamy jeszcze dużo czasu. Na pociąg się spóźniliśmy, więc trzeba było zmienić środek transportu. Nadłożyliśmy kawałek drogi, ale za to załatwiliśmy mieszkanie, obiad i nawet pamiątki w postaci obwarzanków.
Jeszcze jedna historia związana z PKP: znacie te obrazki z pociągów, gdy dwie osoby kłócą się o to samo miejsce? Tak, też byłam świadkiem i niejednokrotnie uczestnikiem takich sytuacji. Najczęstszym powodem jest po prostu jedno miejsce, ale dwa różne wagony. Albo to samo miejsce, ten sam wagon tylko data inna…
A wam? Zdarzają się podobne wpadki? Lub macie inne historie mrożące krew w żyłach? Podzielcie się w komentarzach, ku przestrodze!