Kaczki, nawiedzony skansen i wymyślna pizza z kozim serem i gruszką to słowa klucze, które od tej pory kojarzyć będą mi się z Pszczyną. I wysoka gorączka, której później dostałam.
Pszczyna – miasto, raczej miasteczko w województwie śląskim. Nieco ponad 25 tys. mieszkańców. W zasadzie nic specjalnego – trochę kamieniczek wokół niedużego rynku, kościół nieco schowany i zamek. Właściwie pałac, ale zwyczajowo zwany zamkiem. Perła Górnego Śląska. Dziś raczej zapomniana, kiedyś stolica Księstwa Pszczyńskiego.
Okna, trofea i lustra
Do Pszczyny wybraliśmy się w zasadzie z marszu. Wycieczka, co prawda była planowana. Ale raczej w dalszej przyszłości. A tu pewnego dnia obudziliśmy się, było słońce i… decyzja zapadła. Ubieramy się i jedziemy. Z Katowic daleko nie mieliśmy, niecała godzina jazdy. Samochodem objechaliśmy cały park dookoła i zaparkowaliśmy niedaleko zamku. Na czymś co kształt parkingu nawet może i miało. Jednak o tym, że jest to parking upewniły nas dobitnie parkomaty: 50 gr. za godzinę, czyli całkiem tanio, jak na parking w centrum miasta. Nasze pierwsze kroki skierowaliśmy od razu do głównej atrakcji – zamku. Po drodze jeszcze wizyta w Informacji Turystycznej, która mieści się w Bramie Wybrańców i można iść do kasy. I tu zaczyna się prawdziwa zabawa. Bilet na „wszystko” normalny kosztuje 35 zł. W jego skład wchodzi zwiedzanie: wnętrz XIX i XX wiecznych, zbrojowni, gabinetu miniatur, sali polskiej im. Księcia Józefa Poniatowskiego oraz wstaw „Znane i nieznane” i „Galeria Portretów”. Zwiedzanie całości zajmuje około 3 godziny. Nie mieliśmy ochoty na aż tak rozbudowane zwiedzania, a do tego wyszliśmy z założenia, że jeszcze tu wrócimy. Kupiliśmy więc bilet na wnętrza w cenie 16 zł (normalny). Po drodze trzeba było się jeszcze zaopatrzyć w urocze muzealne kapciuszki i można było tanecznym krokiem wkroczyć na salony księżnej Daisy. Tanecznym krokiem, gdyż pałacowe posadzki są dosyć śliskie. Jeśli chodzi o wystawę to cóż… to trzeba zobaczyć – XIX i XX wieczne meble robią wrażenie, chociaż na mnie największe wrażenie zrobiły wypchane zwierzęta i dosyć pokaźna kolekcja trofeów. Szczególnie, że byłam świeżo po projekcji „Pokotu” Agnieszki Holland. Moim ulubionym miejscem w całym zamku jest balkon, z którego można podziwiać salę lustrzaną. Generalnie w całym pałacu luster i okien jest całkiem sporo.
Owce, duchy i ciasto z parapetu
Drugą atrakcją Pszczyny jest skansen „Zagroda wsi pszczyńskiej”. Kilka drewnianych chałup, pośrodku mała rzeczka o dosyć dziwnym, rdzawym kolorze oraz zagroda z owcami. Niby nic nadzwyczajnego, ale w ilu znanych wam skansenach straszy? Prawdziwe duchy może i są, ale tu akurat straszą zmyślnie ukryte głośniki i puszczane z nich nagrania. W zasadzie nie jestem w stanie określić co było bardziej przerażające: niewyraźne nagranie czyjegoś głosu czy odgłosy prac gospodarskich. Tym bardziej upiorne, że włączyło się podczas gdy oglądaliśmy XIX – to wieczny karawan konny. W skansenie oprócz owiec są jeszcze pszczoły i wystawa uli, a do tego produkowany tu miodek można nabyć drogą kupna i zabrać na pamiątkę do domu. Atrakcją jest również miniaturowych rozmiarów zespół ludowy – drewniane figury ustawiono w sąsiedztwie stodoły z Kryr oraz neogotyckiej kapliczki słupowej z Poręby.
Kaczki, gęsi i łabędzie
Jedną z największych atrakcji Pszczyny jest też powstały dwa i pół wieku temu park. Parkowe alejki poprowadzono nad jeziorem i odchodzącym od niego ciekom wodnym. Stąd dosyć pokaźna liczna mostków i mosteczków tworzących niepowtarzalny klimat pszczyńskiego parku. Zajmuje on powierzchnię 48 hektarów więc spacer po nim odczuć możemy w nogach. Autorzy całego założenia pomyśleli o kondycji zwiedzających, gdyż wszystkie zabytki i ciekawe obiekty oddalone są od siebie znacznie. W zasadzie znajdują się w skrajnych częściach parku, którego środek zajmuje pszczyński zamek. Na szczęście w nawigacji pomagają drogowskazy rozmieszczone przy rozwidleniach. Spacerując po parku możemy natrafić na dosyć osobliwe obiekty, jak Domek Herbaciany – pozostałość po ówczesnym zainteresowaniu orientem czy lodownia, zwana też wierzą Eiskeller, czyli ówczesna lodówka, w której przechowywano lód do chłodzenia zamkowego jedzenia.
Pomnik księżnej, ukryty kościół i sgraffito
Na pszczyńskim rynku znajdują się dwa pomniki. Jeden – księżnej Daisy, drugi to fontanna z gołębiami. Ławeczkę księżnej dosyć łatwo wytłumaczyć, gdyż Daisy, czyli Maria Teresa Oliwia Hochberg von Pless, była dobrodziejką tego miejsca. Za to uhonorowanie gołębi w postaci pomnika na głównym placu miejskim budzi moje lekkie zdumienie. Nie mniej są, można je oglądać. Oba pomniki umieszczone są, podobnie jak atrakcje w parku, po dwóch przeciwstawnych rogach rynku. Dbają tu o naszą kondycję. Władze Pszczyny uznały również, że trzeba mieszkańcom i gościom zapewnić dodatkową rozrywkę w zimie i na środku rynku zbudowali lodowisko. Mało fotogeniczny obiekt, ale daje dużo frajdy. Ciekawym obiektem jest też, nieco schowany, kościół ewangelicki. Pamiętacie moją relację z Trzebiatowa i opowieść o słoniu? Gdy chcecie zobaczyć kolorowy tynk możecie zobaczyć na żywo również w Pszczynie. Na ulicy Garncarskiej i Pożarowej możemy podziwiać piękne mozaiki.
Włoska pizza w towarzystwie prawdziwych Włochów
W sumie zwiedzanie Pszczyny zajęło nam pięć godziny. Przeszliśmy kilkadziesiąt kilometrów i przyznam się zgłodnieliśmy. Na szczęście pszczyński rynek daje spore możliwości skosztowania kuchni nie tylko polskiej, ale i międzynarodowej – gruzińskiej czy włoskiej. Wybraliśmy tą ostatnią – za poleceniem Pań ze skansenu. Trafiliśmy całkiem dobrze, gdyż obok nas spaghetti i pizzę wcinali przedstawiciele narodowości włoskiej. Mój włoski nie jest na wysokim poziomie więc nie wiem o czym gadali, ale z min widać było, że im smakowało. My wybraliśmy przede wszystkim gorącą herbatę, a do herbaty pizzę z prosciutto i rukolą oraz tą z kozim serem i gruszką. Pizze były spore, a do tego pełne dodatków w rozsądnej cenie.
Pszczyna – miasto, które wygrało?
To niewielkie miasteczko ma za sobą bogatą historię. W zasadzie od początku swojego istnienia pełniło ważne funkcje administracyjne, handlowe i polityczne. Początkowo tereny te należały do Małopolski, nie do Śląska. Sytuację tą zmienił Kazimierz Sprawiedliwy w 1178 r., który podarował Pszczynę Mieszkowi Plątonogiemu (księciu raciborskiemu).O ziemi pszczyńskiej, jako o wydzielonym fragmencie ziemi, możemy mówić od oku 1407 kiedy to Jan II Żelazny przekazał ją swojej żonie Helenie Korybutównie. Obecnie tereny miasta zajmują 1/3 z tamtej ziemi pszczyńskiej. Pszczyna wygrała przede wszystkim dzięki swojemu położeniu i urokliwemu klimatowi. Mimo, iż jej losy były zmienne, to jednak w każdej epoce znajdywał się ktoś na tyle zauroczony tym miejscem, by podtrzymywać jego charakter.
Pszczynę będę wspominać bardzo ciepło. Mimo, że po powrocie dostałam 40 stopniowej gorączki. Na pewno tu wrócę – w planach jest piknik. Może koło pawilonu herbacianego i kwitnących magnolii?