To był maj pachniała Saska Kępa… a w zasadzie to nie Saska Kępa lub nie tylko Saska Kępa. Mnie bez, zwany lilakiem, zaatakował niespodziewanie, gdy pewnego dnia wystawiałam wczesnym rankiem samochód z garażu. Zaspana poczułam najpierw ten mocny zapach, potem otworzyłam oczy szerzej i zobaczyłam go: całe krzaki fioletowe i białe. Do tego jeszcze kwitnąca, w tym roku wyjątkowo szybko, czereśnia i jej białe kwiaty. Uwielbiam wiosnę w ogrodzie i obserwowanie, jak wszystko budzi się do życia. Chociaż jakby się dało to wiosna powinna być dla mnie bezzapachowa – alergicy tak mają. W zasadzie maj, tak samo pięknie i wiosennie, jak się rozpoczął też się zakończył, tylko zamiast białych kwiatów czereśni były jej czerwone owoce.
Jeśli chodzi o podróże to tegoroczny maj rozpoczął się jedną z najdłuższych majówek, jakie mieliśmy w ostatnich latach. Nie wiem, jak wy, ale mnie się udało wygospodarować aż 10 dni na podróże! Dzięki temu udało się zawitać na Jurę Krakowsko – Częstochowską, a konkretnie do jej częstochowskiej części, odwiedziłam też województwo opolskie, a także Beskid Śląski. Byłam też na wiosennym redyku, czyli mieszaniu owiec w Koniakowie.
Na Jurze udało mi się zrobić całkiem sporą rundkę po Orlich Gniazdach. Zaczęliśmy od zamków w Rabsztynie i Bydlinie, następnie postój na lody i wizyta w Kluczach, a konkretnie na Pustyni Błędowskiej. Później kontynuowaliśmy rajd po zamkach: był Smoleń, Ogrodzieniec, Bobolice i Mirów. Na koniec wpadliśmy na chwilę na Pustynię Siedlecką i do sztolni pstrąga na obiadokolację. A na kompletne zakończenie dnia zwiedziliśmy Żarki. Mała miejscowość za to z kilkoma atrakcjami: m.in. kirkutem, dawną synagogą, Muzeum Dawnych Rzemiosł w Starym Młynie i zespołem zabytkowych stodół. O Żarkach jeszcze na pewno napiszę więcej.
Największym zamkiem w tej części Jury Krakowsko- Częstochowskiej jest niewątpliwie Ogrodzieniec w Podzamczu. Jest to zarazem najbardziej oblegany ze wszystkich zamków, po drugiej stronie Jury porównałabym go z zamkiem w Pieskowej Skale. Oczywiście jeśli chodzi o liczbę turystów, bo poza tym różnią się całkowicie. W Ogrodzieńcu możemy pochodzić po murach, zaś w Pieskowej Skale dostaniemy za duże, filcowe kapcie i będziemy podążać za przewodnikiem. W restauracji zamkowej w Pieskowej Skale zjemy raczej wykwintny obiad, a w Ogrodzieńcu kiełbasę z grilla przed zamkiem i naleśniki z serem w zamkowej karczmie. Oba są ciekawymi obiektami, jeśli jednak nie lubicie tłumów nie wybierajcie się tam w środku sezonu lub w najbardziej oblegane dni typu majówka czy czerwcowy weekend po Bożym Ciele. Poza tym Ogrodzieniec jest też najbardziej rozbudowanym kompleksem. Oprócz samego zamku możemy odwiedzić park miniatur, mini wesołe miasteczko i stragany z pamiątkami.
Kolejny dzień majówki też spędziliśmy wyjazdowo. Tym razem wybraliśmy się do województwa opolskiego na małą objazdówkę. Z Katowic wyruszyliśmy autostradą A4 w stronę Wrocławia. Po drodze było bardzo żółto. I to nie tylko od pięknego słońca, ale przede wszystkim od kwitnącego rzepaku. Autostradę opuściliśmy na węźle Krapkowice i w zasadzie można by powiedzieć, że Krapkowice zdominowały ten dzień! Byliśmy tam 4 lub 5 razy. Najpierw cofając się przez Gogolin (tak – ten od Karolinki!) do Góry Świętej Anny. Obejrzeliśmy Sanktuarium, rezerwat geologiczny i amfiteatr, nad którym góruje Pomnik Czynu Powstańczego. Stamtąd, znów przez Gogolin i Krapkowice, udaliśmy się do Mosznej. Nie wiem co jest piękniejsze: park z rododendronami i innymi egzotycznymi roślinami czy zamek z 99 wieżyczkami i 365 pomieszczeniami. Dzień zakończyliśmy w Rogowie Opolskim i Kamieniu Śląskim, do których dotarliśmy przez…. Krapkowice. Również przez Krapkowice ostatecznie wróciliśmy do Katowic.
Robiąc sobie dzień przerwy w majówkowych wojażach postanowiliśmy odpocząć i poszwędać się po uliczkach i zaułkach Katowic. Do pomocy mieliśmy Nie mapę Katowice. Szukaliśmy katowickich neonów, szliśmy szlakiem modernizmu, odpoczęliśmy na Mariackiej, na koniec udaliśmy się w poszukiwaniu stworków ze szlaku Śląskie Godki. I tu natrafiliśmy na problem. Otóż stworki zniknęły… znaczy zostały chyba ukradzione. Jednego nie było wcale, drugiemu zostały tylko nóżki, na szczęście po konsultacji z lokalsami, udało się ustalić, iż na Rawą ostał się jeden stworek. Jest nim Utopek i faktycznie jeszcze w połowie maja był cały i zdrowy.
W dalszej części majówki również nie zwalnialiśmy tempa i udaliśmy się spełnić jedno z moich marzeń, czyli owce! A konkretnie wiosenny redyk w Koniakowie. Centrum Pasterskie w Koniakowie robi naprawdę dobrą robotę. Oprócz tego, że stara się zachować lokalną tradycję wypasu owiec i podtrzymać kulturę z tym, związaną, to jeszcze udostępnia to wszystko dla turystów. Na redyku oprócz obrzędów mieszania owiec były też owcze wyroby tj. oscypki czy bundz, była kwaśnica, były prelekcje i pokazy, były występy zespołów folklorystycznych. Jednak przede wszystkim było radośnie i rodzinnie. Wracając z Koniakowa wpadliśmy też na chwilę do Szczyrku: na przełęcz Salmopolską, położoną tuż przy drodze wojewódzkiej nr 942 z Wisły do Szczyrku, i na Skrzyczne. Ekspresowo, bo wyciągiem.
Na koniec majówki wybraliśmy się w góry. Nie byliśmy całkowicie poprawnymi górołazami, bo skorzystaliśmy z dobrodziejstw techniki i na Szyndzielnię wjechaliśmy kolejką gondolową. Za to już na nogach udaliśmy się na Klimczok, a potem na Błatnią i z powrotem. Były fantastyczne widoki, gigantyczne temperatury i totalny relaks. To, co mnie zaskoczyło to duża ilość rowerów i rowerzystów i to na każdym odcinku trasy od Szyndzielni do Bielska i od Szyndzielni przez Klimczok do Błatniej. Ja wiem, że Beskid Śląski nie należy do najładniejszych i najwyższych gór w Polsce. Jednak, co góry to góry i ogromnie zazdroszczę Bielsku, że mają je tak blisko.
Dalszą część majówki spędziliśmy już bardzo relaksacyjnie na spacerach po Dolinie Trzech Stawów .
W drugiej części maja pochłonęła mnie całkowicie praca: przygotowania do dużej imprezy plenerowej i eventy z okazji Dnia Dziecka. Był dużo malowania buzi, trochę skręcania balonów, mnóstwo różnych dyscyplin sportowych, rodzinne gry, a poza tym moc uśmiechów i radości.
A i prawie bym zapomniała! W maju w Warszawie odbyły się Targi Książki. Oczywiście wróciłam z łupami. Tym razem zdobyłam: „Tu byłem. Tony Halik” autorstwa Mirosława Wlekły oraz „Góry z duszą” część 1 i 2 Moniki Witkowskiej. Kupiłam też najnowszą książkę Jamiego Oliviera „Pięć składników”. Na koniec nabyłam też, gdyż nie mogłam się oprzeć, torbę płócienna z Tatrzańskiego Parku Narodowego całą w owce!
W maju na blogu pojawiły się dwa posty. Jeden to podsumowanie kwietnia, czyli głównie relacja z Blog Conference Poznań. Drugi zaś to pierwsze spotkanie z województwem opolskim i zamek w Mosznej.
Ufff. Maj był intensywny. Ciekawe, co przyniesie czerwiec? Odliczacie już dni do wakacji? Macie już jakieś plany? Jak Wam minął maj?