Do podsumowania września zbierałam się bardzo ślamazarnie. Totalnie nie chciało mi się tego robić, bo wrzesień nie był dla mnie jakimś specjalnie rewelacyjnym miesiącem. Dnie stawały się coraz krótsze, w pracy siedziałam ogromną ilość godzin, bo było dużo do zrobienia, a na spacery prawie w ogóle nie chodziłam. Do tego w powietrzu wisiał zaplanowany remont głównej ulicy w moim mieście. Generalnie zapału nie miałam żadnego. Postanowiłam się jednak przełamać i wziąć do roboty! Bo tak nie może być! Przejrzałam kalendarz, którego ostatnio prawie w ogóle nie używam i zdjęcia wstawione na Instagrama i wiecie co? Od razu wrócił mi dobry humor i zapał do pracy!
Udało mi się zawitać do Krynicy – Zdroju, zwanej też Krynicą Górską, dla odróżnienia od tej Morskiej, w której królują dziki i morskie fale. Zazwyczaj, w przypadku miejsc, w których jeszcze nie byłam lub które według mnie leżą w nieco zapomnianych i średnio dostępnych miejscach, mam obawy, co do możliwości transportu do tychże. W przypadku Krynicy moje obawy okazały się kompletnie nieuzasadnione. Nie wiem czy związane jest to z uzdrowiskowym charakterem tego miejsca, czy dlatego, iż to właśnie tutaj odbywa się Europejskie Forum Gospodarcze. W każdym razie do Krynicy można dostać się samochodem, autobusem i pociągiem. Ja wybrałam ten środkowy sposób. Z Warszawy do Krynicy kursuje bezpośredni autobus, jedzie całą noc i o 6 rano można witać się już z okolicznymi górami.
Moja wycieczka do Krynicy nie była zbyt długa – 3 dni, ale za to bardzo intensywna. Zobaczyłam wszystkie atrakcje jakie oferuje uzdrowisko, wjechałam kolejką na Jaworzynę i odwiedziłam schronisko pod szczytem, podziwiając przy tym niesamowitą panoramę, odwiedziłam też łemkowskie cerkwie, w tym tą w Powroźniku, wpisaną na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Krynica ma swój niewątpliwy urok i charakter, przy czym bardziej podobna jest do malowniczego Lądka Zdroju niż na przykład do Kudowy. To, co mnie w niej zaskoczyło najbardziej to modernistyczna architektura. Jednakże najciekawsza była chyba trasa powrotna z Krynicy do Warszawy. Wracałam samochodem, z nawigacją, na której ustawiłam trasę krótką. Trasa prowadziła zatem przez dużą ilość wąskich dróżek, niezliczone zakręty, dwa promy i nieplanowaną wizytę w Niecieczy, której strzeże ogromny słoń. Przy okazji dowiedziałam się, gdzie to „genialne odkrycie piłkarskie” ma swój macierzysty stadion.
We wrześniu udało mi się również zacząć czytać, znaczy słuchać zakupionego wcześniej audiobooka – Leopold Tyrmand „Zły”. Nie dość, że fantastyczna książka to jeszcze w jakiej oprawie! Adam Ferency ma absolutnie genialny głos, który idealnie odzwierciedla emocje i klimat panujący w powojennej, jeszcze na wpół zrujnowanej, na wpół odbudowujące się Warszawie. Mówcie sobie, co chcecie – że to kryminał, że western, że opowieść o zrujnowanej Warszawie, dla mnie ta książka to klasyczny romans, i nic mnie nie obchodzą mafie i bokserskie pojedynki. Oprócz losów doktora Halskiego i Marty, fascynują mnie jeszcze losy redaktora Kolanki i Kubusia Wirusa. Oczywiście nie mogłabym zapomnieć o moich ulubionych fragmentach dotyczących Warszawy jako takiej – warszawskiej mody, wiosny, tramwajów, gwary i innych elementów, które są nierozerwalnie związane z tym miejscem, jak kawiarnie: Cafe Bristol, Kameralna, czy kawiarnia Literacka i inne.
Długo broniłam się przed audiobookami – zdecydowanie bardziej wolę zapach i ciężar książki, niż słuchawki na uszach. Jednak się ugięłam i nie żałuję – w komunikacji miejskiej jakoś łatwiej mi założyć słuchawki i słuchać książki niż wyjąć jej oryginalną, papierową, wersję, szczególnie, jeśli w komunikacji panuje podobny tłok, jak opisuje to Tyrmand w swojej powieści. Na koniec apel do wszystkich sceptyków: spróbujcie audiobooków!
Jesień w tym roku nas niestety nie rozpieszcza, więcej w niej deszczu niż słońca, ale nie przejmując się tym starałam się chwytać ostatnie promienie słońca i celebrować te chwile – tak, jak na zdjęciu handmade lodami bazyliowymi i burakowymi od Miejskiej Dżungli i Składu Towarów Wiejskich z Habdzina. Przy okazji mogłam się wylegiwać nad całkiem fajnym jeziorkiem, jakiś kilometr od domu. Często, wyruszając gdzieś w podróż, zapominamy, że całkiem niedaleko nas też mogą być fajne miejsca do obejrzenia, zwiedzenia lub tylko do po przebywania. Nie zapominajcie o tym!
Na koniec miesiąc bez odwiedzin w Kato, jest miesiącem straconym dlatego też we wrześniu byłam tam dwa razy – raz pociągiem, a raz samochodem – z Warszawy A2 przez Łódź i A1 przez Częstochowę. Tak jest szybciej i wygodniej, na S7 są w tej chwili dosyć spore remonty, w związku z tym zdecydowanie wygodniej, chociaż nieco dalej, jest jechać A2. Generalnie we wrześniu Hudong (czyli moja czerwona strzała) był dosyć mocno eksploatowany.
We wrześniu przygotowała dla was dwa teksty: o powodach, dla których warto odwiedzić Słowiński Park Narodowy oraz o miejscach, które warto odwiedzić jesienią!