Grudzień jest jednym z moich ulubionych miesięcy. Z jednej strony mam dużo pracy, z drugiej jest to czas radości: pakowania prezentów, pieczenia pierniczków, czasu spędzonego z rodziną. Mamy już dość jesieni, tej ponurej szarości, w której od 2-3 miesięcy toniemy. Jest zimno, nieprzyjemnie i nie ma śniegu. Ale nagle świat ożywa – na ulicach pojawiają się światełka, w sklepach świąteczne melodie, a domy zaczynają pachnieć mandarynkami, czekoladą i przyprawą do piernika.
Pierwsze dwa tygodnie grudnia to bardzo intensywny czas. Praca, praca i jeszcze raz praca. Rozdawanie cukierków i prezentów oraz cała ta świąteczna atmosfera. W tym roku byłam Panią Mikołajową, reniferem i zielonym elfem.
Grudzień to czas świątecznych jarmarków. W tym roku udało mi się odwiedzić trzy. Standardowo ten w Warszawie, gdzie mam najbliżej. W Katowicach i, po raz pierwszy, w Gdańsku. W Warszawie jarmarków możecie znaleźć kilkanaście, jednak są to zazwyczaj weekendowe atrakcje. Jeden główny jarmark, rozpoczynający się z końcem listopada i kończący wraz z nadejściem świąt, znajduje się przy Barbakanie, koło placu Zamkowego. Znajdziecie tam trochę ceramiki, oscypki, wełniane skarpety, grzane wino i trochę słodyczy. Jest jednym z mniejszych jarmarków w Polsce.
Ten w Katowicach też nie należy do największych, za to oprócz wszystkich stoisk wymienionych wyżej jest tam też stajenka i anielski młyn, w którym napijecie się grzanego wina z okazjonalnych kubeczków. W zeszłym roku udało mi się odwiedzić Wrocław, o moich przeżyciach i spostrzeżeniach przeczytacie tutaj. W tym roku pojechałam do Gdańska. Uwielbiam go o każdej porze roku, jednak w jesienno – zimowej odsłonie jest naprawdę urokliwy, brakuje tylko śniegu. O wrażeniach z jarmarku i atrakcjach, jakie na was czekają przeczytacie tutaj.
Grudzień to też czas świątecznych atrakcji. W tym roku takie atrakcje przygotowało Metro Warszawskie, które postanowiło jeden z pociągów przyozdobić. Sama nie wiem, który wagon bardziej mi się podoba: czerwony, zielony czy niebieski! Lepiej sami się przekonajcie: świąteczne metro kursuje do 6 stycznia!
Okres świąt bożonarodzeniowych spędzam zawsze z rodziną. I nie wyobrażam sobie świąt gdzieś indziej. Chociaż wiem, że jedni lubią spędzać je na wyjazdach, a inni zamiast męczyć się gotowaniem wolą ekskluzywne hotele i baseny. Ja jednak uwielbiam ten harmider, rodzinne „spory” o to, czy do sałatki dodać więcej, czy mniej soli, a do klusek z makiem więcej, czy mniej miodu. Uwielbiam ubieranie choinek (ubieram ich trzy), pieczenie i dekorowanie pierniczków, przygotowywanie zakwasu na barszcz i przedświąteczne zakupy. Podczas wielkiego dnia wkładam świąteczny sweter, rogi renifera i piekę sernik. Taka tradycja. I w tym roku sernik nie opadł! Serio! Nie wiem czy to kwestia wprawy, gdyż z przepisu korzystam tego samego, a może to jednak kwestia odpowiedniego sera. Jeśli chodzi o wigilijne sukcesy to pochwalę się jeszcze piernikiem. Wyszedł przepyszny: puchaty, słodki i korzenny. Za to coś poszło nie tak z zakwasem. Ale żeby nie było tylko o jedzeniu, to wigilijny wieczór od zawsze kojarzył mi się z podróżą. Co prawda bardzo krótką, ale zawsze. Moi dziadkowie mieszkają bardzo blisko nas, może dzieli nas z 500 metrów. 24 grudnia najpierw idziemy do jednych, a następnie do drugich, by w końcu wrócić do siebie. Taka wycieczka wiążę się z dużą ilością prezentów, które otwieramy trzy razy. Następnie oglądamy Gryzoniów (czyli „W krzywym zwierciadle: Witaj Świętym Mikołaju”), Kevina, „To właśnie miłość” lub „Święta Last Minute” w oczekiwaniu na Pasterkę, po której robimy gorącą herbatę i wcinamy ciasta.
Grudzień jest też miesiącem, w którym sprzątam. Wielkie sprzątanie jest okazją nie tylko do zrobienia miejsca na nowe rzeczy (chociaż nie wiem, co z tego będzie, gdyż w tym roku pod choinką znalazłam książkę pt. „Chcieć mniej”, a że od majowego Blog Conference Poznań przyglądam się poczynaniom poznanej tam Kasi z www.ograniczamsie.pl może być ciekawie), ale też na przejrzenie tego, co przez cały rok nagromadziłam: fizycznie w pokoju, w szafie, w łazience, a także na komputerze – rozpoczęte notatki, posty, zapisane pomysły i miliony zdjęć. Zajmuje mi to zawsze kilka dni. Ale po czymś takim jestem gotowa na nowy rok. A wy: jakie macie sposoby na „wejście z przytupem” w nowy rok?
W tym miesiącu na blogu mogliście przeczytać o:
- O tym, co się u mnie działo w listopadzie.
- O jednodniowej wycieczce do Gdańska na bożonarodzeniowe atrakcje.
- O podsumowaniu całego 2017 roku!